piątek, 5 lipca 2013

180. Pink Floyd - The Wall



Rozmach, widowiskowość, sława i pieniądze, kult i klasyka, koncept i opera, teatr i efekty specjalne. Dużo zalet ale w sumie nie za to Flojdów pokochałem. Przede wszystkim brakuje mi Wrighta, za to jest zdecydowany przesyt gadającego Watersa (co jest w sumie słabym argumentem, bo przepadam za gadającym Watersem na następnej płycie). Tak czy srak rzadko do Ściany wracam, a jak już to zazwyczaj jakiś koncert albo ten niespecjalnie udany film Parkera (chociaż tam z kolei jest bolesny brak najlepszego kawałka z płyty). Niemniej dzieło jest to wielkie, oczywiście.



6 komentarzy:

  1. Hey You brakuje,owszem. Ale jest piękne When the Tigers Broke Free.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, niestety mam CD 2 porysowane i mi się blokuje cholerstwo.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja poznałem ten koncept w całości z koncertówki (składanej oczywiście) "Is There Anybody Out There/The Wall Live", którą uwielbiam. "The Wall", które wysłuchałem od deski do deski dużo później, wydało mi się suche i słabe (a już "ukryty przekaz w "Empty Spaces" budzi we mnie szczery facepalm"), bez odpowiedniej akustyki, chaotyczne (bo przechodzi z kawałka na kawałek jakby to była zmiana płyty) i w ogóle bez ładu i składu.
    A co do sławy i pieniędzy, to faktycznie to jest paradoks, biorąc pod uwagę, skąd się wziął pomysł Watersa na tę płytę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze trzy dni i blog zmieni nazwę na "1miesiąc1płyta".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ruszy się coś teraz, jak zmartwychwstałeś? Czekamy na te 60+ płyt :)

    OdpowiedzUsuń