wtorek, 30 kwietnia 2013

246. Return to Forever - Light as a Feather



chillout bardzo spać

W sumie CIEKAWA SPRAWA, mój ojciec np. od takiej muzyki dostaje szamotania pępka, a dla mnie to znakomita muzyczna tapeta. Za to szamotania dostaję od reklam z piosenkami i innych Radiów Esek.



poniedziałek, 29 kwietnia 2013

247. Metallica - Kill 'Em All



No nie mogło zabraknąć płyty, na której Metallica się skończyła. <3

PS. Jestem kretynem i całą noc oglądałem Grę o Tron zamiast spać i teraz mi się spać chce. Najgorzej.



niedziela, 28 kwietnia 2013

248. Rammstein - Mutter



Chyba najpiękniejszy Rammstein ever. Oni nawet jak śpiewają o matce, to brzmią jakby szykowali blitzkrieg.



sobota, 27 kwietnia 2013

249. Led Zeppelin - II



Kult, klasyka, sława, milion punktów na rateyourmusic, kamień rockowy, ale w sumie to wolę inne ich płyty, bo jestę hipsterę. A z tej najbardziej lubię balladkę, która bardziej pasuje do niedocenianej "Trójki".




piątek, 26 kwietnia 2013

250 - Exuma - Exuma I



Karaibski folk, czyli że voo doo i te sprawy. Mało jest równie nawiedzonych rzeczy.

Idę pić, bo 21 i piątek.





251. Queen - Sheer Heart Attack



Świetna to płyta, choć najmniej ją lubię z tych pierwszych starych artrockowych Queenów. Jeszcze nie A Night at The Opera a już nie Queen II. Ale Trylogia jest fajna, Killer Queen to czołówka ich utworów ever, a nawalone zaśpiewy z ostatniego kawałka wciąż mnie bawią. Takie pijackie We Are The Champions.



tak


wtorek, 23 kwietnia 2013

253. Freddie Mercury & Montserrat Caballé - Barcelona



Przede wszystkim: niemoge z tego zdjęcia na okładce.

Nie lubię opery i tego całego piania, więc to musi być bardzo popowa, przystępna, melodyjna, łatwa i pozbawiona resztek gustu płyta, skoro mi się tak podoba. Bo chyba nawet nie chodzi o Freda, który w sumie, mimo swych możliwości, niknie w piskach swojej towarzyszki. Zwyczajnie utwory do mnie trafiają, właściwie brzmią jak Queen bez gitary Briana - jest mnóstwo kompletnie bezinteresownego patosu, chórków i gospel na dokładkę. A końcowy miszmasz sprawia wrażenie domkniętej całości.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

254. Uriah Heep - Look at Yourself



Z okazji 100 lajków na fejsie (to bardzo miłe) i z okazji wiosny i wszystkiego - płyta, na której jest July Morning. Czyli bez sensu, ale ja jestem rebelem i nie wyznaję żadnych zasad.

A Uriah Heep to w ogóle spoko zespół - takie Purple przechodzące w Yesy, ale zawsze przystępne.



255. Shakira - Laundry Service



Nie wiedziałem co z nią zrobić, bo zwykle jak robię jakieś topy to Shakira jest na miejscu zerowym, albo nie ma jej wcale. Tutaj zerowego nie planuję, ale z drugiej strony grzech byłoby o niej zapomnieć, więc uznałem, że szalenie zabawnie będzie umieścić ją tuż przed tymi nadętymi smęciarzami niżej.

Mojej miłości do Shakiry nie da się raczej sensownie wyjaśnić - jej kawałków nie da się słuchać dopóki nie ma połączenia z teledyskami (które akurat są wyborne), urodziła dziecko człowiekowi zajmującemu się kopaniem piłki, śpiewa zazwyczaj po angielsku, chociaż mogłaby po hiszpańsku... żeby chociaż miała duże cycki, to bym się jakoś mógł wybronić, ale nie. Miłość jest ślepa.



256. Anathema - Judgement



Trochę zaniżone, ale w sumie doom metal to takie emo dla pseudointeligentów. No i rzadko już słucham takich klimatów. Niemniej jak już słucham, to mam ochotę oddawać pokłony, bo to kawał dobrej płyty jest. Ze szczególnym uwzględnieniem części One Last Goodbye - Parisienne Moonlight - Judgement, która to część jest pięknem kompletnym.

A cała reszta to mi się głównie z Diablo kojarzy, bo wtedy trochę grałem. Polecam, pasuje.



257. Richard Wright - Wet Dream


Pora na mojego ulubionego Floyda w końcu. Ta płyta brzmi jak nagrana przez kogoś z hukiem wykopanego z zespołu, kto potrzebował chwili spokoju i odetchnienia od Watersa. Wszystko jest łagodne, melodyjne, spokojne i wyważone. Niczego nie próbuje udawać. Najlepiej jest oczywiście jak wchodzą instrumentale, bo piosenkopisarz to z Ricka był zazwyczaj taki sobie, przynajmniej we wczesnych czasach. Ale płyta ma fajny, senny klimat i zajebiście mi się jej słucha w nocy - sto razy lepiej niż stare solowe Gilmoury chociażby.



258. Porcupine Tree - Deadwing



Wilson bierze się chyba pierwszy raz za kindermetal (chociaż oczywiście nie tylko, bo jak zwykle jest eklektycznie) i o dziwo zajebiście mu to wychodzi. O ile kompletnie nadal nie ogarniam wychwalanej w pewnych gronach "Absentii", na której lwia część materiału wydaje mi się nudna i taka sama, tak tutaj każdy kawałek praktycznie wnosi coś charakterystycznego i oryginalnego. Chociaż może trudno o oryginalności mówić przy czymś takim jak Shallow.





259. Helloween - Dark Ride



Niemieckie pedalstwo w najlepszym wydaniu, patatajmetal z najwyższej polki.
Mr Torture sells pain with his whips and his chains. Ach.
I Venom na okładce.


ok, pora na nołlajfowy apdejt


niedziela, 14 kwietnia 2013

262. Michael Jackson – Thriller



Tak bardzo nie mam czasu, ale przynajmniej tym razem pamiętam. Najlepszy Majkel, bo lubię właściwie wszystko na tej płycie, zwłaszcza Bidet.



sobota, 13 kwietnia 2013

263. Rush - 2112



Progresywna szatańska suita, mroczny tandetny pentagram na okładce - i od razu wiesz skąd na tym świecie wzięły się takie rzeczy jak Dream Theater.




wtorek, 9 kwietnia 2013

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

268. Scissors Sisters - Ta-Dah



Bawi mnie ta płyta. Bee Gees, Queen i inne ABBY wskrzeszone, zmutowane i złożone w jednego Frankensteina. Co prawda trochę polotu i finezji zabrakło, żeby zrobić z tego Noc w Operze naszych czasów - właściwie to zabrakło dużo, o czym tu mówimy w ogóle, gdzie Rzym a gdzie wiatrak - no ale i tak jest to ten rodzaj muzycznego dichowego humoru, który do mnie trafia. Za otwierającym płytę I Don't Feel Like Dancin' przepadam kompletnie, ale takie I Can't Decide czy She's my Man niewiele mu ustępuje przecież. I kabaretowe Intermission. I w ogóle. Można się bawić.





269. Serj Tankian - Elect the Dead



Ach, pamiętam jak się jarałem, że Serj żyje i wydaje płytę, jak zobaczyłem teledysk do Unthinking Majority. Wielkie dzieło to nie było, ale słychać było duch SOAD'u, było miło i obiecująco. Potem się okazało, że na tej jednej jaskółce się nie kończy, sporo systemowych kawałków się tu znalazło - co prawda trochę rozwodnionych i często do bólu wtórnych, ale i tak radość. Głównie w początku płyty się nagromadziły, bo generalnie im dalej tym biedniej i bardziej gofrowo: tytułowy to najnudniejsza piosenka, jaką ten człowiek zaśpiewał w życiu. Chyba. Może i nie - w końcu istnieje Harakiri. Ale Empty Walls jest wspaniałe, Money mogłoby spokojnie stać w dyskografii Systemu obok takich rzeczy jak Chic n' Stu czy Vicinity of Obscenity, a reszta piosenek (tak gdzieś do 10 tracka) to Serj w najlepszej formie. Udana płyta i niezły sukces - może i niestety, bo zapewne przedłużyło to tylko zawieszenie współpracy z Daronem, który tymczasem sobie wyraźnie gorzej radził. No i potem mieliśmy Serjowe S&M, potem śmiech na sali na miarę Hot Space a ostatnio wspomniane Harakiri, które jest wybitnym dowodem na to, że czas przestać się wygłupiać i wskrzesić zespół-matkę.



270. The Cranberries - No Need to Argue


Ostatnia płyta Żurawin, która się tu pojawi. Najlepsza, bo tu jest Zombie, od którego wszystko się zaczęło swego czasu. Znaczy w sumie niewiele się zaczęło, bo resztą dyskografii zainteresowałem się dużo później. I o ile wspomniany hicior zawsze w sercu i na piedestale, to nie da się o nich powiedzieć, żeby byli zespołem jednej piosenki - zarówno wcześniej jak i później wydawali bardzo udane albumy pełne zgrabnych, melodyjnych ale nie śmierdzących banałem kawałków.

PS. Dolores na żywo wygląda jak małe dziecko w Od przedszkola do Opola, to jest chore, że gdzieś w sobie mieści taki głos.


tyle zjebać


Nie ogarniam niczego a w dodatku zupełnie niespodziewanie po ponad ćwierć wieku lenistwa, okazało się, że jestem pracoholikiem.

piątek, 5 kwietnia 2013

271. Roger Waters - The Pros and Cons of Hitch Hiking



Nigdy nie udało mi się wkręcić w rzekomo najlepszą doskonałą idealną płytę Watersa, czyli Amused to Death. A próbowałem kilka razy. Nudziłem się niemiłosiernie. Za to jego solowy debiut lubię - jest dużo kalek z The Wall i The Final Cut, i brzmi w dużej mierze jak piąta woda po kisielu kontynuacja wyżej wymienionych, ale jest Clapton z gitarą, jest fajny saksofon, jest nieprzesadnie patetycznie (oczywiście jak na Rogera) - a nawet intymnie i subtelnie momentami. I zwyczajnie dobrze mi się tego słucha. Chociaż do największych dokonań tego jęczyduszy startu nie ma. Mówią, że najlepiej smakuje o 4:30 nad ranem, czyli tak jak sugerują nazwy utworów, ale nie próbowałem. Albo nie pamiętam.



czwartek, 4 kwietnia 2013

272. Depeche Mode - Violator



Ok, w ogóle dziś bez czasu,m znaczy w sumie teraz chwilę miałem ale za długo myślałem, a to nigdy do niczego dobrego nie prowadzi, więc nie przedłużając: Depeche Mode z jedyną ich płytą, którą bardzo lubię (a znam ledwo 3, bo jestem żenującym ignorantem).



środa, 3 kwietnia 2013

273. Orphaned Land - Mabool: The Story of the Three Sons of Seven



Był niemiecki discometal, to teraz izraelski prog. Concept album z melodyjnym papatajem i orientalnymi wstawkami. W dodatku szalenie przystępny. Czego chcieć więcej.



wtorek, 2 kwietnia 2013

274. Rammstein - Reise, Reise



Słowo "sentyment" jakoś mi nie pasuje do niemieckiej muzyki, ale trudno. Zdaje się, że najbardziej popowa, żeby nie powiedzieć dichowa, ich płyta - każdy kawałek to właściwie kandydat na hiciora. I co jedna piosenka to śmieszniejsza (na czele z Moskau, które brzmi jak cover Tatu). Swego czasu, czyli wtedy kiedy to wyszło, słuchaliśmy namiętnie w całości, co było ewenementem, bo poza tym na tapecie były same składanki i soundtracki.



poniedziałek, 1 kwietnia 2013

275. Robert Rodriguez - Grindhouse: Planet Terror; Various Artists - Grindhouse: Death Proof



A zaszalejmy z okazji podwójnego lanego prima aprilisa i wrzućmy to jako całość, tak jak te filmy powinny być zresztą traktowane. Tak, jestem fanbojem obu tych facetów - zamierzone błędy, Rodriguez geniusz, nie rozumiecie KONWENCJI i inne takie. I tak samo fanatycznie wyznaję soundtracki z większości ich filmów - zwłaszcza Quentina, który zawsze wygrzebuje jakieś perełki i sprawia, że stają się modne. Ale Rodriguez też napisał kawał zajebistego soundtracku. Dobra muzyka do picia.