Moja znajomość z Iron Maiden miałą trzy etapy. Najpierw usłyszałem No More Lies i zapałałem wielkim aczkolwiek nie do końca zrozumiałym szacunkiem do śpiewaka. Pamiętam, że zapierdalałem wtedy z dziekanatu przez bagna i śnieg. Wiecie, UKSW.
Drugi etap, to mój sąsiad, który słucha ich do dziś, przy czym nie jestem pewien czy słyszy, bo zawsze puszczał te kawałki losowo a słuchawek to chyba nawet nie miał na uszach. W każdym razie etap dużego przejedzenia muzyką, której nie znam.
No i trzeci etap, czyli pewnego dnia postanawiam: ogarnę Iron Maiden. Ukradłem debiut i stwierdziłem: o co mi chodziło, przecież to jest kawał dobrego metalu, cytując klasyka. Z jajem, z dojebaniem, z polotem nawet. I do dzisiaj to jedyna ich płyta, której jestem w stanie słuchać. Nie ma jeszcze żadnego przesadnego wyjca na wokalu, ani silenia się na prog, ani pięćdziesięciu (czy ilu ich tam obecnie jest) gitarzystów, z których każdy musi dojebać solówkę. Jest prawidłowo. Jeszcze jakby Dio był na wokalu, to już w ogóle narlepszy metal ever.
Chciałem w linku dać ostatni kawałek, bo to szalenie zabawne mi się wydawało, że Iron Maiden nagrywa kawałek Iron Maiden na płycie Iron Maiden, ale jednak musi być oczywista oczywistość, bo wymiata.