wtorek, 8 stycznia 2013

358. Ride - Nowhere



Nie ma  fajniejszej rzeczy niż łagodne melodie na tle rzężących, przesterowanych gitar (najlepiej jeszcze puszczonych od tyłu). No chyba, że spanie. Albo bigos. Albo seks. Właściwie jest wiele rzeczy fajniejszych niż łagodne melodie na tle rzężących, przesterowanych gitar (najlepiej jeszcze puszczonych od tyłu), ale nie o to chodzi.

Okładka jest fajnie dobrana, właśnie zauważyłem. Ocean, spokój, monotonia, ale pod tym wszystkim, jak wiemy pływają różne świństwa, toną titaniki, a rekiny gubią zęby i wyrastają im nowe, co jest dosyć chore i ogólnie dzieje się dużo rzeczy. I taka ta muzyka właśnie jest - na wierzchu dryfuje spokojny śpiewak bez jaj, ale w tle jest gitarowo, shoegaze'owo i alternatywnie jak tylko się da, a w dodatku od czasu do czasu to całe tałatajstwo wyłania się na powierzchnię jako ten kraken, topiąc biednego śpiewaka w fali hałasu. Że użyję takiego głębokiego porównania. Głębokiego, niemoge. Że ocean.




2 komentarze:

  1. Trochę jak późniejszy ISIS, ale bez agrechy i z pedalskim indie-vocalem. Mimo tych wad muszę obadać.

    OdpowiedzUsuń