piątek, 5 kwietnia 2013

271. Roger Waters - The Pros and Cons of Hitch Hiking



Nigdy nie udało mi się wkręcić w rzekomo najlepszą doskonałą idealną płytę Watersa, czyli Amused to Death. A próbowałem kilka razy. Nudziłem się niemiłosiernie. Za to jego solowy debiut lubię - jest dużo kalek z The Wall i The Final Cut, i brzmi w dużej mierze jak piąta woda po kisielu kontynuacja wyżej wymienionych, ale jest Clapton z gitarą, jest fajny saksofon, jest nieprzesadnie patetycznie (oczywiście jak na Rogera) - a nawet intymnie i subtelnie momentami. I zwyczajnie dobrze mi się tego słucha. Chociaż do największych dokonań tego jęczyduszy startu nie ma. Mówią, że najlepiej smakuje o 4:30 nad ranem, czyli tak jak sugerują nazwy utworów, ale nie próbowałem. Albo nie pamiętam.



1 komentarz: