Sting to facet, który lubi się marnować. Najpierw był w zespole, w którym odwalał całą robotę, potem postanowił śpiewać słodkie piosenki do radia, a na starość zapuścił brodę i plumpla jakieś nudziarstwa na lutni. A przecież głos chłop ma jak dzwon, mógłby coś z tym zrobić czasem. Znaczy częściej, bo czasem robił. Sting + King Crimson to byłoby coś. Sting Crimson. Nie, jednak nie.
Dobry Sting to Sting koncertowy, to jest prawie że pewne. Na tej płycie jest wszystko wygładzone do przesady, a wokal za bardzo wyeksponowany, no ale poziom jest dość wyrównany i dużo moich ulubionych piosenek się tu znalazło, a że jeszcze nie przekroczyliśmy nr 300, to nic nie musi być idealne. Taka zasada nowa.
No i co by o nim nie powiedzieć, piosenki to dziad zawsze umiał pisać.
Kiedy tu się w końcu zacznie coś dziać?
OdpowiedzUsuńw wigilię
Usuń