poniedziałek, 18 lutego 2013

317. Riverside - Out of Myself



Riwersajdem się równie szybko zachwyciłem, co znudziłem. Pierwsza płyta wydała mi się wspaniała i porywająca (a to, że garściami czerpała z Flojdów, Porkjupajnów, Drimfjeterów* i innych Marillionów - to tylko plus, bo było to czerpanie bardzo umiejętne). Druga już sprawiała wrażenie takiego Crimsonowego Posejdonem - że ciąg dalszy, dalej to samo, sequel, więc wrażenie odpowiednio mniejsze. Trzecia zanudziła mnie na śmierć. Ale znowu AD/HD było niezłym odświeżeniem stylu. Plus, że Polska, a grają jak zagranicą, zamiast śpiewać o wchodzeniu na drzewo i patrzeniu w niebo**. Minus, że Duda, a ja mam uczulenie na jego wokal i nic na to nie poradzę.

Dzisiaj już właściwie nie wracam do tej płyty, ale złego słowa nie powiem. A przynajmniej nie za dużo. Bo szacuken i sentyment.

*) ściągać od Dream Theater - jak to zabawnie brzmi w sumie;
**) Myslovitz będzie wyżej niż Riverside, więc to zdanie nie ma sensu [przyp. Spoiler-Man]




3 komentarze:

  1. Najlepsza polska płyta. Hm, właściwie więcej nie znam polskich płyt. Smutna prawda o mnie :/
    /nabzdyczony Nabuchodonozor

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobne zdanie o tej płycie. To znaczy czasem puszczę sobie The same river czy In two minds, ale tak ogólnie to bez szału dla mnie. Bardziej sentyment.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kater, a Pinkroom znasz? Grają podobnie, ale wokal lepszy - bo nie Duda (Doda, huehuehue)

    OdpowiedzUsuń