piątek, 1 marca 2013

306. Shivaree - Rough Dreams



Po dobrze przyjętym (także przez krytyków, kimkolwiek oni są) debiucie, Shivaree spłodziło ciąg dalszy i już nie było tak kolorowo. A to głównie dlatego, że komuś tam się chyba tytuł nie spodobał, wraz z okładką i koniec końców w ogóle tej płyty w USA nie wydano oficjalnie. To musiało być o tyle bolesne, że Rough Dreams wydaje się bardziej przebojowa od poprzedniczki o absurdalnie długim tytule i poza failem z wydawnictwem chyba tylko porządnego następcy Goodnight Moon na niej brakuje (John, 2/14 to jednak nie ten poziom zajebistości). I przy okazji to ich najodważniejsza płyta jeśli chodzi o brzmienie, takie Thundercats to mnie swego czasu odrzuciło, bo byłem przyzwyczajony do słodkiego brzdąkania na gitarze a nie elktronicznych piardów na całego. No ale Ambrosia śpiewa równie uroczo jak wcześniej, a w sumie i tak tylko o nią w tym wszystkim chodzi przecież.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz