czwartek, 27 czerwca 2013

188. Dream Theater – Metropolis, pt 2: Scenes from a Memory



A jebnijmy sobie arcydzieło progmetalu teraz, stać nas. Ich opus of the moon, w każdym razie na pewno później nic lepszego już nie nagrali. Przepych, patos, pretensjonalność, opera, metal, wciągająca fabuła, hymny na cześć reinkarnacji, riff zajebany od Toola, nastrojowe ballady, odgłosy seksu, jazzowe wstawki, gitarowy onanizm, wartka akcja. Chyba tylko efektów 3D brakuje. Swego czasu mnie to wchłonęło całkiem, dziwne to były czasy, to prawda, ale jak już raz wchłonęło to do dziś żywię sympatię. Spirit Carries On wyśpiewałem już setki razy, a Finally Free to co by nie mówić prawdziwe ciary. Natomiast z racji, że to taki muzyczny film, a fabuła nie jest ani jak Tarantino ani jak bracia Coen, to raczej ciężko mi do tego często wracać. A już na pewno nie porwę się w życiu na inną progmetalową rock operę, za stary na to jestem. Six Degrees... męczy mnie potwornie, a wszelkie wytwory w stylu Ayreona to kompletny koszmar.



2 komentarze:

  1. Na starość można słuchać już tylko Shakiry. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dream Theater się w grobie przewraca, że to tak nisko dałeś.

    OdpowiedzUsuń