czwartek, 27 czerwca 2013

190. Lou Reed - Berlin



Lou nagrywa operę, a on jednego czystego dźwięku z siebie nie potrafi wydać. Oczywiście zawsze lepsze to niż Ça Ira. Chociaż nie słuchałem.

Nietypowo jak na niego, bo orkiestra and shit i fabuła i wszystko - czyli teoretycznie niekoniecznie moja bajka, a praktycznie pierwsza trójka moich ulubionych płyt Reeda. Bo spójna i poukładana, bo początek miecie, bo chyba Waters się inspirował w późniejszych latach, bo piękne momenty, jak Caroline Says II czy Sad Song.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz